Ostatnio mam niemiłe wrażenie, że wciąż coś tracę.
Tym razem to jest uśmiech i zdolność do szczerego śmiania się. Choć chodzę radosna i uśmiechnięta, często się zastanawiam czy śmieję się tylko dlatego, że inni się śmieją, czy ja uważam to za śmieszne. Ostatnio coraz częściej spotykam się z tą pierwszą sytuacją.
Chcę coś napisać, wciągając jakieś wnioski dające nadzieję czy chociaż poprawiające na duchu.
Ale nie dziś, nie wiem czy jeszcze to potrafię.
Zgubiłam się, nawet nie jestem pewna czy chcę by ktoś mnie odnalazł. nie wiem czy to coś zmieni. Nie chcę się układać komuś na srebrnej tacy. Jeśli komuś zależy, to powinien się starać. A ja wciąż czekam, aż ktoś poda mi dłoń, ale wytrwale czekam. Wtedy widzę te "szczegóły", które zabierają mi całą nadzieję.
Nie chcę nic więcej mówić, nie chcę nic więcej pisać. Ale nadal uderzam w głupie te klawisze.
Nie chcę powoli istnieć. Ale nadal zmuszam się do funkcjonowania.
Choć gdybym przestała, byłoby łatwiej wszystkim.
Nie piszę tu o samobójstwie, chodzi mi o odsunięcie się z życia. Wycofanie się ze wszystkiego.
Ale mimo wszystko jestem jeszcze przez jakiś czas.
Ale za minutę, czy za godzinę, albo nawet jutro, nadal będę ta sama "Ja"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dawaj dawaj ;D zmotywuj mnie do pisania dalszych wypocin ;))